Miniatury literackie. Blo(k) z myśli dojrzałego mężczyzny.

Mężczyzna, który nosi w sobie kobietę

rzeka

 

Nie widzi drugiego brzegu, nie widzi mostu. W mlecznej wilgoci dźwięki rozchodzą się inaczej. Słyszy więcej niż zwykle. Jakby miał wrażliwość wilka. Gdzie jest? Nowy Jork? Paryż? Rzym? Kraków? Warszawa? Gdzieś. Głęboko między. Słyszy słowa kobiet. Tych najważniejszych w jego życiu po. Nie z ust, ich wargi nie poruszają się, to obrazy, nieruchome. A słowa mają własny rytm. Szumią. Dudnią. Dziobią. Głaszczą.
      Uświadamia sobie, że to idealna chwila na śmierć. Każdą. Ma chęć rozebrać się i wejść na cienki lód. Nagi przyszedł, nagi odejdzie.

      — Czemu chcesz odejść ode mnie — pyta Bóg.
      — Bo widzę, jak bardzo skończony jest twój świat — odpowiada. — Męczę się w jego ciasnocie.
      — Nawet, gdy mnie odrzucisz, będę w tobie.
      — Wiem. Bądź.

 

      Zamyka oczy. Widzi mężczyznę w sile wieku, który idzie wyprostowany, uśmiecha się do siebie, bo słyszy myśli, które werbalizuje wewnątrz siebie. W postawie jego ciała jest coś szczególnego. Jakby tulił.

 

Kobieta w apaszce

      — Masz w sobie kobietę, wiesz?
      — Co masz na myśli?
      — Nosisz w sobie kobietę.
      — Jestem mężczyzną noszącym w sobie kobietę?
      — Tak. To jest ta kobieta, którą chciałabym zapytać, czy mogę podejść do ciebie bliżej i której zgodę chciałabym uzyskać – twoja żona.
      — Umarła.
      — Nie w tobie.

      Ziarniste obłoki ciężko przesuwają się. Zmieniają barwę, natężenie. Jak na starej fotografii pikselami układają się oczy, włosy, broda umarłej.

      — Nie, we mnie nie. Dużo myślę o tej więzi, która trwa. Widzę ją. Z początku, w szale żalu, zapragnąłem ją zerwać. Rzuciłem się w świat, skoczyłem do basenu nie sprawdzając, czy jest w nim woda. Potem, spokojnie, coraz większa zgoda na przeszłość, na wartość tej przeszłości, że nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, może wspomóc.

      Wiatr wprawia w ruch wirowy jego myśli. Spiralnie drżą nad zoranym odwilżą lodem.

      – Wiem, że jeśli ktoś umiera na raka, to rana pochodzi z dzieciństwa. Myślę, że Twoja miłość, to, co jej dałeś, że to pozwoliło jej trwać przez te wszystkie lata. Nakarmiłeś ją. Zatrzymałeś ją na wiele lat po tej stronie. Ale rana musiała być bardzo głęboka. W przypadku tak głębokich ran nawet największa miłość partnera nie wystarczy. I przez te wszystkie lata trzymałeś w sobie tę śmierć, żeby jej do niej nie dopuścić. Stanąłeś między kobietą, którą kochałeś a śmiercią. Myślę, że to właśnie to naznaczenie – między innymi – przyciąga mnie do ciebie. Potrafię tulić cię razem z tą śmiercią w tobie. Bo ty chronisz mnie przed nią od zewnątrz. Ale potrzebuję zgody twojej żony, a może raczej ty potrzebujesz, żebym mogła podejść bliżej. Albo żebyś ty podszedł. I żebyś wreszcie mógł odpocząć. Albo raczej odpoczywać czasem – w przerwach między walkami, które toczysz.
      — Czasem odczuwam potrzebę zapytania żony, czy… Nie, nie czy mogę dopuścić do siebie inną kobietę, tylko… czy ta, o której myślę będzie dobra dla mnie. Jakbym ją pytał o zdanie, radził się. Uśmiecham się do niej, puszczam oko i zanurzam się. Nie mam zahamowań, nie muszę pytać jej o pozwolenie. Ale może, jak Ty, tak i inne kobiety czują jej obecność we mnie?

     

Mleczna gęstwina ścina się, galaretowacieje. Odbija się od powierzchni mięknącego lodu z lekkością animacji. Bryły turlają się, unoszą. Jedne znikają, a na ich miejsce wlatują ente, naste.

 

Kobieta z Bemowa

      — Nie. Nie mogę. Nie mogę, nie mogę, nie mogę! Po co mi o niej mówisz?
      — Uspokój się, proszę, spokojnie, no, już, ciii. Chodź, przytul się.
      — Albo ja, albo ona. Jak możesz kochać trupa?
      — To część mnie.
      — Nie chcę tej części. Nie chcę częściowo cię mieć. Chcę całego. Całego dla mnie. Chcę, byś był cały mój.
      — Przecież nie można mieć człowieka na własność. Ja nie chcę mieć ciebie całej. Chcę byś była osobą. Miała swoje sprawy, swój fotel z lampą w swoim pokoju, świat, do którego nie wejdę, gdy mi zabronisz. Będę cię wspierał we wszystkim, czego zapragniesz, ale nie zrobię tego bez twojej zgody.
      — Jak możesz tak mówić?! To nie jest miłość. Nie kochasz mnie i nigdy nie pokochasz.

 

      Cisza to stan, gdy słychać to, czego nie słychać. Słyszy.

 

Kobieta w czerwonych okularach

      — Potrafię pokochać całego człowieka. Umiem pokochać kobietę, którą kocha mężczyzna. Umiem pokochać jego dzieci i cały jego świat. Częściej ludzie potrzebują oddzielać, ciąć. Moje – nie moje, kocham – nie kocham. Jak czuję zazdrość, to spotykam się w sobie z tą zazdrością i wiem, że ona ma szansę się rozpuścić. Ma szansę, bo z drugiej strony nie musi. Kiedyś byłam zazdrosna o psa, wiesz?. Teraz to sobie przypomniałam.

      Lekki trzask. Znowu. Kilka. Potem huk. Nie może objąć go wzrokiem choć się napręża. Słyszy ciężar pękającego lodu, tarcie. Jest groźny, przerażający, dziki.

 

Kobieta z redakcji

      — Czego pragniesz?
      — Chcę cię przyprzeć do ściany, chwycić za włosy i przytrzymać.
      — Chcę.
      — Zadrzeć ci spódnicę, zerwać majtki.
      — Chcę.
      — Nie będę myślał o tobie.
      — Tak.
      — Może boleć.
      — Chcę.
      — Będę miał zaciśnięte zęby.
      — Chcę tego.
      — Będę myślał wyłącznie o sobie.
      — Tak.
      — Będę mocny, gwałtowny, nieczuły.
      — Bardzo chcę.
      — Gdy zawyję, zostawię cię pod ścianą, odejdę.
      — Będę czekała.
      — Nie wrócę, zawołam cię na papierosa.
      — Przyjdę.
      — Dlaczego tego chcesz?
      — A jak myślisz?

 

      Zamyka oczy. Huk się rozrasta. Nabiera prędkości. Wchodzi na obroty.

 

Kobieta wysoka

      — Nie darling. Ja potrzebuję silnego mężczyzny. Braveheart’era. Nie mam siły wspierać mężczyzny. To ja potrzebuję oparcia w mężczyźnie. To on ma mnie podnieść, gdy się potknę i upadnę. Ma być moją skałą, opoką.
      — Nie pomyliłaś człowieka z Bogiem?

 

      Łoskot krzepnie. On drętwieje. Kamienna woda przesuwa się przed jego zamglonymi oczami. Mewy uciekły zostawiając echo. Uwolniona z lodowatych objęć korona drzewa pęka pod naporem.

 

Kobieta z sąsiedztwa

      — Spotykam się z innym mężczyzną.
      — Wiem. Czemu mnie okłamywałaś? To boli.
      — Potrzebuję przerwy w naszych kontaktach. Teraz nie jestem gotowa na spotykanie się z dwoma mężczyznami. Myślę, że w przyszłości, jak obaj wyrazicie zgodę, to będę mogła spotykać się z tobą.
      — Czyli jego zapytasz o zgodę na mnie, a mnie nie musisz pytać?

 

      I nagle cisza, aż boli. Wszystko się zatrzymuje. Stopklatka.

 

Kobieta w czerwonych okularach

      — Wiesz, kiedy kogoś przyjmujemy, przyjmujemy go z całą jego historią. Z wszystkimi tymi, których kocha i nienawidzi. I że równie dobrze mogłabym odwrócić to, co mówiłam o tobie, wziąć za to odpowiedzialność i powiedzieć, że to ja nie mam w sobie gotowości na przyjęcie ciebie z całą twoją historią. Także z kobietą, którą kochałeś, kochasz i zapewne będziesz kochał do końca życia. Nie boję się ciebie. Ani twojej mocy, ani twojej delikatności. To siebie przy tobie się boję.

 

      Cisza ogromnieje. Jest zapowiedzią potęgi zmian.

 

Kobieta w apaszce

      — Moje serce skrzypi. Zawiasy zardzewiały we łzach, tych męskich. Trochę potrwa, nim się rozewrze całkiem. Rozumiesz?
      — Tak. Rozumiem. Będę czekać. Płakać. Śmiać się. Śpiewać. Tańczyć. Czasem krzyczeć, żeby cię obudzić. Czasem brać twój gniew, twoją wściekłość. A czasem po prostu tulić i kołysać.

 

      Nie czeka na przerwę w ciszy. Odchodzi.

 

 

Warszawa, luty 2014