Miniatury literackie. Blo(k) z myśli dojrzałego mężczyzny.

Powrót?

Kot zamiauczał żałośnie. Mleka brak. Papierosów. Postanowiłem pojechać do Żabki. Wąskimi uliczkami snułem się autem za autobusem. Słuchałem markotnego aktora, który czytał powieść Żulczyka, przedstawiającą Warszawę, jakiej nie znam. Ciekawe znudzenie, albo znudzone zaciekawienie.

     Na chodniku zobaczyłem mężczyznę, który wziął dziecko na ręce i zaczął biec na przystanek. Nie miał szans zdążyć. Zatrzymałem się i poczekałem na nich. Otworzyłem drzwi, zaprosiłem do środka. Gościu, z trzyletnią dziewczynką, wahał się przez chwilę. Wyjaśniłem, że jest zimno, a następny autobus będzie za pół godziny. Wsiadł. Dziewczynka powiedziała „U mienia dwa doma”. Podziękował, że się zatrzymałem. Stwierdził, że nikt na Ukrainie nie zrobiłby tego. W jego rodzinnym mieście tylko bandyci, alkoholicy i narkomani, strach wyjść nocą na ulicę. W Polsce dużo dobrych ludzi — powiedział. Smutno mi się zrobiło. Rozmawialiśmy chwilę, zawiozłem ich na przystanek tramwajowy. Podziękował pięknie. Zawróciłem w okolicach wysokiego budynku, w którym kiedyś mieszkałem. Poczułem przytulający mnie smutek. Odwzajemniłem gest. Pojechałem do sklepu, kupiłem fajki, o mleku zapomniałem. W lodówce znalazłem śmietankę, więc kot nie miał żalu. Pomyślałem o tej dwójce zza Buga i zrobiło mi się cieplej.

     — Nieźle, Facecie, nieźle… — Pan Egiryk głaskał moje ego. Za rzadko go słucham.

 

     O piątej rano obudził mnie ból. Przez niewygodną pozycję na łóżku wlazł pod łopatkę, rozłożył się na głowie kości ramiennej, nie bacząc na mój syk i spektrum działania ketoprofenu. Oczekiwane przez dwie godziny słońce odsłoniło szron. Dałoby się zeskrobać ból? Kot wskoczył na kolana poczym zawłaszczył moją pierś i patrzył z miłością. Oczu bólu nie widzę. Nie śpię, bo obiecałem pomóc. Jestem pomagaczem nie czującym w sobie prawa do wzajemności. Gdy ktoś bliski potrzebuje wsparcia, dostaje. Mam trudność z przyjmowaniem. Ale nie ustaję w wysiłkach, jakby ktoś chciał, zobaczę, co da się zrobić.

     Fotel westchnął. Trzecia kawa skręcała wnętrzności. Mdłości, które są mi wierne przy stresie i bólu, nie zawiodły. Ręka trzęsła się delirycznie. Przydałoby się coś mocniejszego, ale o tej porze?! Włączyłem „Spiegel im Spiegel” Arvo Parta. Mój Boże, jakież to piękne! Mójboże kiwnął głową, zasłuchany.


     Zadzwoniły kostki lodu. Jep* podał mi szklankę z whisky. Upiliśmy łyk, usta ściągnęły się pod wpływem cierpkości. Stanął przy oknie. Na co patrzył? To nie Rzym, nie widać Koloseum. Skupiłem się na ruchu kostek lodu.

     — Życie bez namiętności ma smak papieru — powiedziałem.

     Wzniósł szklaneczkę jakby w toaście. A może pokazał coś za szybą?

     — Z czasem namiętność bez miłości nabiera smaku popiołu.

     Fotel jęknął.

     — Tak. To jak papieros. Wypalisz jednego, zapalisz następnego… Przyzwyczajenie.

Odstawił whisky, sięgnął do kieszeni marynarki. Poczęstował mnie swoim i przypalił.  

     — Myślisz, że uzależnia? — spytał lekko rozbawiony, przypalając.

     — Trochę na pewno.

     Zamyślił się. Głośno wypuścił dym.

     — Tak. Myślisz, że prawdziwe piękno może się zdarzyć tylko raz? — zapytałem.

     — Wielkie piękno — poprawił.

     — Wielkie.

     — W pewnym momencie życia mężczyzny piękna kobieta to już za mało — powiedział.

     Kiwnąłem głową.

     Paliliśmy w milczeniu. Horyzont wybielił się. Wielkie płatki opadały wolno. Przestrzeń zmalała, stała się płytka.

     — Co dalej? — spytał.

     Wzruszyłem ramionami.

     — Wielkie piękno może być tylko jedno, ale może też być inne piękno, niekoniecznie mniejsze — odpowiedziałem.

     Jep położył się na łóżku, twarz skrył pod kapeluszem. Chciał słuchać.

     —  Wydaje mi się, że w życiu nie ma pustki, są tylko wolne miejsca — powiedziałem. — Chyba, że ktoś chce pozostawić miejsce pustym. Ty postanowiłeś żyć w tęsknocie, ja nie chcę. To bardzo romantyczne, Jep, nie przeczę, wiele razy się wzruszyłem, myśląc o tobie, ale…

     Rękoma starałem się pomóc sobie znaleźć dobre słowa. Bez skutku.

     — Wiesz, tam, w lesie, jest górka, po której jako chłopiec zjeżdżałem na sankach — kontynuowałem. — Podniecenie przed każdą próbą było wspaniałym przeżyciem. To było jak powtarzalna nieprzewidywalność. Bardzo uzależniające. Kiedy dziś na nią wchodzę, wydaje się mała. Z czasem wszystko maleje. W przeciwieństwie do tego, co przed nami.  

     Jep zsunął kapelusz.

     — Dziś myślę, że najpiękniejsze w miłości jest to, że ona płynie, nigdy się nie kończy, nie musi przynależeć do jednego człowieka. Jeśli się ją otrzyma, a jest prawdziwa, wielka, odwzajemniasz, ale jeśli nie ma już jak się zrewanżować, można nią obdarować kogoś innego. To może być inna kobieta, to może być dziecko, brat, pies, kot, drzewo… Nie powinno się zatrzymywać miłości. Niech płynie.

     — Potrafisz obdarować wielką miłością? Więc jeśli nie wróci do ciebie, niech płynie. Będzie to dla kogoś wielki dar.

 

 

     Znów chodzę nad rzekę. Psa, wiernego towarzysza rozmyślań, nie ma. Mieszka u syna. Rozmyślam więc samotnie. Siadam na brzegu, palę papierosa i patrzę na upływający czas. Ile to lat? Cztery? Pięć? Nie pamiętam kiedy przeniosłem się pod las. W każdym razie dużo wody przepłynęło. Teraz powrót. Powrót nad rzekę. Czas pełen zmian i przemian. Więc może to nie powrót? Może to początek nowego czasu?

     Vitriol**.

     Patrzę na drugi brzeg. Obiecałem sobie, że tam pójdę i spojrzę z drugiej strony. Na ten brzeg, na siebie. Nie zrealizowałem tej obietnicy. Obiecywanie sobie samemu jest obarczone dużym ryzykiem. Tu bardzo wskazana jest ostrożność. Obiecałem zatem coś ważnego komu innemu. I dobrze się z tym czuję.

     A może to jednak powrót?

 


* Jep – główny bohater z filmu „Wielkie piękno”

**Vitriol – nawiązanie do miniatury pod tym tytułem https://facetbuk.pl/vitriol/