Miniatury literackie. Blo(k) z myśli dojrzałego mężczyzny.

Miłość czy chuć

 

Poetą się bywa, tak? No to postanowiłem pobyć i napisałem wiersz:

 

KOLEKCJONER

 

W sednie codzienności
Przechodząc w pośpiechu
Zauważyłem

Siedziała

Brudna
Obszarpana
Z siniakami
Przezroczysta

Miłość

Czekając
Końca
Szansy
Zapałki
Potopu

Ktoś wyrzucił
Z domu
Pędzącego auta
Może sama odeszła
Stara
Niemodna
Niepotrzebna
Przeszkadzająca

Zaniosłem do domu
Ułożyłem na parapecie
Przy oknie otwartym
Na poduszce
 
Pod kocem

Obok innych

 

     Siedziałem przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad swoim dziełem.

     ― No nie wiem… ― powiedziałem do siebie.

     ― Pokaż ― powiedział Pan Ek.

     Wziął kartkę, przeczytał, przewrócił oczami, westchnął ciężko, pogłaskał mnie po głowie z politowaniem, zajrzał ze współczuciem w oczy, cmoknął – bynajmniej nie w zachwycie – pokręcił głową, spojrzał na tekst, pokazał palcem słowo miłość i powiedział:

     ― Chuć.

     ― Co chuć? ― Nie rozumiałem.

     ― Chuć znalazł. I nie smutną, zdychającą tylko rozczochraną, dyszącą, z obłędem w oczach.

     ― Dlaczego?

     Z Eka jakby zeszło powietrze: ręce mu zwisły i zadyndały, głowa opadła na klatkę – znieruchomiała. Może ktoś mu odłączył zasilanie?

     ― Piękny wiersz. ― Pan Egiryk otarł łzę wzruszenia.

     ― Jaki ty romantyczny jesteś! ― zapiszczała rozczulona Pani Usia.

     ― Chuć ― powiedziała Madmu Łazel. ― Zdecydowanie. ― Wydęła usta.

     ― Mój Boże! ― wyrwało mi się.

     ― Chuć ― odparł Mójboże.

     ― No coś pan, pan, panie!? ― zbulwersował się Cośpapancośpan.

     ― Dlaczego? ― Zaczynało mnie drażnić, że nadal nie rozumiem.

     ― Jak by ci to wyjaśnić… ― Zamyślił się Pan Ek.

     ― To nie te czasy, Facet ― wypalił Pan Cernik.

     ― To nie ma już romantycznych kobiet? ― Pan Fobia spojrzał przerażony na żonę. Pani Ka spuściła wzrok, rumieniąc się mocno.

     ― Są, ale zapewniam was, nie chcielibyście z nimi spędzić więcej niż jedną noc. ― Kubuś Fatalista uniósł w górę palec wskazujący. Wszyscy odruchowo spojrzeliśmy w sufit. ― Tak jest tam zapisane.

     ― Z romantycznymi facetami tak samo ― westchnęła Madu Łazel.

     Przez pokój, trzymając się za serce, przeszedł Werter. W korytarzu zatrzymał się, spojrzał na nas z bólem, wypuścił z rąk małe szkiełko i wydłubane komuś oko, po czym znikł w łazience. Gdy zamknęły się drzwi, westchnęliśmy wielce teatralnie.

     ― To w końcu miłość czy chuć? ― zapytałem.

     W pokoju zakotłowało się. Moi rozmówcy i opiniotwórcy podzielili się na trzy grupy. Za miłością byli: Pan Egiryk, Pani Usia, Pani Uchna, Pani Ka, Pan Ewka, Siostra Ewelina, Pan Talon, Pan Toflarz, Sharivari, Pan Kubusia i Pan Sa. Za chucią: Mójboże, Pan Demonium, Pan Orama, Cośpanpancośpan, Pan Aceum, Pan Teon, Pan Tarei, Madmu Łazel, Pan Logizm, Pan Polski, Pan Optikum, Pan Tera. Z boku, w obozie neutralnych, stali: Pan Fobia, Pan Cernik, Pan Chreston, Don Rechot, Don Chichot i Ablucja.

     Na twarzach Chuciowców pojawił się wyraz zaciętości i zdecydowania. Stanęli ciasno i wznieśli transparenty z hasłem: CHUĆ! Zwolennicy Miłości popatrzyli na siebie, kiwnęli głowami i wznieśli transparenty z hasłem: MIŁOŚĆ! Siostra Ewelina wyszła naprzód swojej opcji, klękła i uniosła krzyż, przybierając minę pełną wzgardy i stanowczości. Pan Demonium wypuścił z wideł płomień w kierunku zakonnicy. Siostra zasłoniła się krzyżem, a odbity ogień poszybował w kierunku neutralnych. Pan Cernik, ratując swoich przed niechybną śmiercią w płomieniach, oddał salwę z dział przeciwlotniczych. Wystraszony Pan Ewka przebiegł szybko do obozu Chuci, gdzie skrył się za Aceum, depcząc czyjeś stopy.

     ― No coś pan, pan, coś pan! ― Krzyknął zbulwersowany Cośpanpancośpan, skacząc na jednej nodze z wykrzywioną bólem twarzą.

     Obóz Chuci jął rytmicznie skandować: CHUĆ, CHUĆ, CHUĆ! Przypominali zagrzewających się do bitwy rycerzy. Przeciwnicy, dużo ciszej, ale z zapałem godnym swych poglądów, skandowali MI-ŁÓŚĆ, MI-ŁÓŚĆ, MI-ŁÓŚĆ! Chuciowcy bili się w pierś w rytm okrzyków. Miłośnicy podskakiwali, co wyglądało jak tańce godowe plemienia Wa-Hima (kto pamięta film „W pustyni i w puszczy” z 1973 r. i podskakiwanie Kalego przed Meą, ten wie, co miałem przed oczyma).

     Między obozy, na martwe pole, zgięty w pół, wszedł Don Chichot. Zdawało się, że dostał zapalenia otrzewnej, zawału serca może nawet, ale nie, okazało się, iż atak owszem, ale śmiechu. Padł na klepkę i trząsł się bez opamiętania. Don Rechot, jak zwykle mało elegancko, leżał na plecach i machał kończynami w charakterystycznych dla siebie spazmach. Ablucja oblała się rumieńcem, Yoda kręcił głową z dezaprobatą.

     Chuciowcy i Miłośnicy poczuli się urażeni zachowaniem Donów. Jęli okładać leżących transparentami, kąsali kopniakami, krzyczeli: HAŃBA! Yoda przymknął oczy, wyciągnął rękę, poruszył palcem prawej dłoni, wywołując falę mocy, która położyła zwaśnionych pokotem. Gdy opadł kurz, ujrzeliśmy zakonnicę, starającą się dosiąść Pana Demonium, który bronił się dzielnie, wierzgając niczym mustang. Siostra z obłędem w oczach trzymała się jedną ręką jego szaty, drugą wznosiła krzyż do niebios i, zawodząc jakąś pieśń w wyrazie wybitnie nieprzyzwoitą, nie dawała się zrzucić. Pan Demonium, nie mogąc sięgnąć wideł leżących opodal, uczepił się czepca, zrywając go ostatecznie z głowy mniszki, obnażając fryzurę frywolną aż nadto – w sensie ścisłym, ściślejszym nawet niż reguła.

     Cisza, którą wypełniało ekstatyczne wycie Siostry oraz sapanie i rzężenie Demonium, była wielce wymowna. Służebnica pierwsza poczuła gromiący wzrok pozostałych. Zastygła, rozejrzała się, zarzuciła na twarz niewinny uśmieszek, wstała, poprawiła habit, założyła czepiec. Pan Demonium podniósł się wściekły, chwycił widły. Już szykował się, by nadziać na nie zakonnicę, gdy naraz znieruchomiał przygwożdżony emanującą z nas dezaprobatą.

     ― Z tego, co tu widzimy, wynika, że ani chuć, ani miłość nie jest odpowiednim tematem wiersza ― powiedziała Madmu Łazel.

     ― Na to wygląda ― przyznał Pan Teon.

     ― Więc co proponujecie? ― spytałem.

     ― Coś na czasie ― powiedział Pan Tarei, drapiąc się po karku.

     ― Na przykład? ― Drążyłem temat.

     Wszyscy się zamyślili. Jedni, szukając dobrego pomysłu, zaczęli chodzić, inni machali rękami albo siadali. Bezradność rozwijała sztandar nad zebranymi.

     ― No… ― zaczął Pan Orama. ― To musi być coś bardzo współczesnego.

     ― No tak, zgadzam się, ale co? ― Pan Talon wyraźnie się denerwował.

     ― Wiem! ― krzyknął Pan Aceum.

     Zebraliśmy się wokół Aceum pełni nadziei.

     ― Aplikacja ― powiedział Pan Aceum i zrobił minę Duce.

     ― Aplikacja? ― Trudno nazwać mój stan zdziwieniem, to było coś dużo większego.

     ― A cóż to za temat? ― prychnął Pan Teon.

     ― No… ― zawahał się Aceum. ― Może nie jest to pogrzebacz i nie menuet, ale coś na czasie, nie?

     ― Absolutnie na czasie ― przyznał Pan Tarei.

     ― Mam zaopiekować się porzuconą aplikacją? ― Opadłem na fotel wstrząśnięty.

     ― No wiesz, taką starą, niechcianą, niemodną, ale wciąż użyteczną, piękną, która mogłaby jeszcze posłużyć ludziom, ale została zastąpiona nową, więc… ― Pan Aceum szukał zrozumienia w naszych oczach. ― Jak ty nią się nie zaopiekujesz, to ulegnie zapomnieniu, no wiesz, rozumiesz…

     ― Dżyzys ― jęknął Mójboże.

     ― Wspaniały pomysł. ― Klasnął w dłonie Pan Ewka. ― To będzie absolutnie przełomowe! Nikt nie napisał wiersza o aplikacji.

     ― Musimy jeszcze ustalić czy na Androida czy… ― zamyślił się Pan Chreston.

     ― Nieważne ― przerwał Pan Egiryk. ― Pisz, Facecie: a p l i k a c j a ― polecił.

     Napisałem.

     ― I wysyłaj na konkurs.

 

     Nie wysłałem. Być może straciłem szansę na zapisanie się w historii literatury, ale cóż… Może czym innym się zasłużę?

 

Warszawa, marzec 2017 r.