Miniatury literackie. Blo(k) z myśli dojrzałego mężczyzny.

Krzywe Koło 53

 

Kamienice Starego Miasta. Powstały z prochu. Nie same. Krwią wielu rąk, potem wielu czół. Miasto jeszcze nie zdążyło wybielić ścian i bruku ledowym światłem. Jest tajemniczo, wiele półcieni, ciemnych zakamarków. Jak w duszy.

      Ulica Krzywe Koło zawiodła. Na Rynek i dalej na Krakowskie Przedmieście. Ręce szukały ciepła. Ciepła w kieszeniach spodni. Blisko ciała. Blisko energii życia.

 

      Jej ciało nosiło wyraźne ślady unikania starań o mężczyznę. I drobne zmiany chorobowe. Ale to właśnie w nim znalazł duszę tak wielką, że dziwił się, iż ją mieści. I kobiecość tak piękną, że kosmos zdawał się zbyt mały dla niej. Pokochał. I jej ciało, i jej duszę. Jeszcze nie wiedział, czy na razem, ale na zawsze z pewnością.

 

      Przedwiosenna mżawka. Przedwiosenne myśli. Rachunki. Do wyrównania. Wyrównane. Powiew kartkuje. Pojawiają się obrazy, zapachy, uczucia. Rozterki. Sporo tego.

 

      Wieczór przy łóżku. Może już dwusetny. Od miesiąca kroplówka odmierza w domu czas. Wódka z sokiem grzeje się w szklance. Butelka w zasięgu ręki. Patrzy w otwarte usta. Od trzech dni się nie zamykają. Od czterech nie potrafią przełykać. Śluzówka całkiem wysuszona. Z gardła wyziewa zapach powolnej śmierci. Każdego dnia coraz mocniejszy. Obezwładniający. Nikt nie widzi jego łez. Wyobraża sobie guz na móżdżku i w myślach zgniata go. Wyobraża sobie wszystkie guzy w piersiach i na skórze i niszczy je. Uczono go, że mężczyzna ma zapewnić życie. A teraz ma patrzeć, jak najbliższa mu kobieta umiera z głodu? Przez tydzień lub dłużej?

      Co to znaczy być mężczyzną w takiej sytuacji?

      Wódka pomaga, łagodzi, rozmywa. Jeszcze raz przelicza w myślach ilość morfiny względem masy ciała. Wystarczy na skrócenie cierpień. Czyich bardziej? Trzeba tylko dodać do kroplówki, wypić jeszcze więcej wódki i iść spać. A co będzie, jeśli się wyda i go wsadzą? Kto zajmie się dzieckiem? Zaryzykuje, że straci oboje rodziców? Gdzie się zaczyna i kończy odpowiedzialność? Miłość? Miłosierdzie?

 

      Sumienie. Bywa, że ciąży. Jestem z epoki wstydu. Czuję go. Odciska się na skórze. Nie zawsze da się nie krzywdzić. Czasem coś jest silniejsze.

 

      — Przerażały mnie twoje lęki i stany głębokiej depresji. Sam się z nią zmagam. Zacząłem odsuwać się od ciebie. Mógłbym walczyć, ale już nie chcę być bohaterem. Byłem, mam dosyć. Zauważyłem, że nie mam siły staczać takich walk. I wiem, że właśnie tym cię zawiodłem najbardziej. Nie chcę już robić tego, czego nie chcę robić. To za kosztowne dla mnie. Wybacz.

      — To nie usprawiedliwia zdrady.

      — Nie. Wybacz.

 

      Skręcam. Kluczę. Zataczam koła. Zaglądam kartom w piersi. Wątpię. Wierzę. Widzę. Nienawidzę. Kocham. Pragnę. Tęsknię. Pożądam. Żyję.

      Kolejny senny dzień przechodzi w leniwą noc. Miesiąc w zagęszczony emocjami cień. Rok kładzie się na półce, czekając na miękką ściereczkę. Ten też polubi przywołania. Wiem to. Następny będzie mądrze czerpał z poprzednich.

      Często myślę o rzece. Brakuje mi czasu nad nią. Schody wskazują drogę. Idę. Siadam na kamiennych płytach. Szum miasta przeszkadza myślom, ale jedna jest głośniejsza. Ta, że ponoć nie da się wejść powtórnie do tej samej rzeki. Wielu nawet przestrzega przed tym. Myślę, że nie powinno się. Ale gdy się jednak chce, to można, gdy samemu przepłynęło się wiele czasu.

 

      — Odsunąłeś mnie, bo przez lata jeździłam po tobie lękami, emocjami dziewczynki, która boi się bliskości i woli zranić, pierwsza zadać cios, nawet śmiertelny, niż być porzuconą, a ty przyjeżdżasz po mnie pod gabinet lekarski, bo jestem chora i jest silny mróz. Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry? I jeszcze patrzysz na mnie z taką miłością, jakbyś chciał, żebym wróciła.

      — Przyglądam ci się, żeby sprawdzić, czy jesteś już gotowa na prawdziwą miłość. Bez proszenia o nią. Może będziemy razem, gdy będziesz gotowa, może nie. I myślę o tym, czy ja będę gotów na przyjęcie ciebie. Na razie nie widzę możliwości, ale to się może zmienić. Może się też tak zdarzyć, że nigdy się nie zdarzy.

 

      A do podobnej rzeki? Może jest nurt, który zmienia brzegom kształt? Wytycza lepsze korytarze? Może jest.

 

      — Jesteś mężczyzną, którego szukałam całe życie. Nie wiem, co mam z tobą zrobić. Dorosła kobieta we mnie pragnie cię. Dziewczynka się boi. W sumie nie mieszkasz aż tak daleko. No… może trochę za daleko. Na pewno chcę się z tobą kochać. I to bardzo.

      — Rozsądniej będzie, jeśli zachowasz mnie w sercu i będziesz żyć dalej najpiękniej, jak umiesz.  

      — Musisz być tak kurewsko mądry?!

      — Czasem bywam.

 

      Ulice. Idzie się nimi, żeby iść. Mieszka się przy nich, żyje. Są wszędzie. Prowadzą dokądś. Wodzą, jak namiętności.

      Na Krakowskim mrowie. Ludzie stoją, siedzą, przechodzą. Zostawiają słowa i myśli na chodnikach, w kieliszkach, filiżankach. Ściany kiedyś komuś uważnemu oddadzą ten czas.

 

      Zliżę z twojej skóry słowa

      Z powiek strupy

      Z uszu płacz

      Ust pozbawię pędzla

      

      Nuty zostawię w sercu

 

      W galerii fotografie czekają na oczy. Męskie widzenie świata kole. Ostro, mocno, czasem brutalnie. Ale też i miękko, opiekuńczo, z sercem odkrytym. Męskość. Ileż to razy zastanawiałem się nad jego istotą. Mieszanina agresji i miłości. Zdolność zabijania i kochania. Dawania życia lub nie. Wszystko razem. Coś bardziej, coś mniej. Świadomość lub jej brak. Wola. Działanie. Zaniechanie. Łzy. Odpowiedzialność.

 

      Cokolwiek go spotka jest dobre.

      Jest w takim miejscu,

      Że nic go nie skrzywdzi,

      Nikt go nie skrzywdzi.

      Ma siłę, by na to nie pozwolić.

      Jego serce już nigdy nie pęknie,

      Nie umrze wewnętrznie.

      Miłuje wolność z wzajemnością.

      Wolność wyboru sposobu życia,

      Wolność sposobu i czasu śmierci.

      Umie obdarować sobą kobietę.

      Pozwala jej być sobą i zmieniać się tak,

      Jak ona tego potrzebuje.

      Przyjmuje dar od kobiety i zmienia się tak,

      Jak sam tego potrzebuje.

      Może kochać i być kochanym.

      Może iść dalej sam, nie będąc samotnym.

      Cokolwiek się stanie, będzie dobre.

 

      Nowy czas. Otwieranie otwartego. Krok następny w rok kolejny. Na Krzywym Kole przepaliła się żarówka. Więcej cienia w zaułku. Staję w mroku. Zamieram. Przyciągam spełnienie największego marzenia. Niech się stanie, co ma się zdarzyć. Oby nic bolesnego.

      

      — Tato, jeśli będę miał wypadek na motorze… jeśli będę sparaliżowany, warzywem… Nie chcę tak żyć… albo umierać, jak mama. Pomożesz mi?

      — Tobie na pewno.

 

      cienie dobre. Są cienie niepokojące. Ciemne strony osobowości przyciągają, kuszą, ale i napawają lękami. Dreszczyki emocji pulsują w żyłach. Uda się jeszcze przeżyć coś niezwykłego? Coś, czego się skrycie pragnie?

      Wychodzę z cienia, zachowując go w sobie. Rozglądam się. Nie tylko tu. Wszędzie się rozglądam. Wciąż. Rozglądam się Za. Gdzieś jest. Na pewno. Mimo wszystko.

 

      — Daliśmy sobie wszystko, co mogliśmy. Czas w dalszą drogę. Wiem, że masz jutro urodziny. Zadzwonię. Podziękuj mamie, że cię urodziła.

 

      Dziękuję.

 

 

Warszawa, marzec 2019 r.