Miniatury literackie. Blo(k) z myśli dojrzałego mężczyzny.

Zespół NNNR

 

 

      — Patrzysz na mnie mnie, czy na mnie nie mnie? — wyrwała mnie z zamyślenia Baba*. Potarła ręką czoło, potem przyjrzała się ręce, coś tam do siebie wybąkała o tłustej cerze i zanurzyła się w torbie.

      — A jak byś wolała? — miękkim i delikatnym głosem zadałem pytanie.

      — Ty mnie nie bajeruj głosem! — krzyknęła z torby.

      — To jak wolisz?  — Starałem się, by głos był naturalny.

      Baba wyprostowała się i spojrzała na mnie rozczochrana. Świdrowała mnie wzrokiem przez chwilę.

      — Bajeruj — powiedziała i znów zanurzyła się w torbie.

      — Więc? Jak byś wolała? — Trzecie podejście.

      Zastygła. Tylko torba poruszała się, jakby przejęła rolę płuc. Usiadła obok torby i patrzyła mi w oczy. Na jej twarzy malowała się troska.

      — Zajrzałeś w swoje serce — powiedziała Baba.

      — Dosyć głęboko.

      — Widzę. I co zobaczyłeś?

      — Lawę. Wrzącą lawę, która miota się. Lawę pod skorupą strachu.

      — Mała dziurka, czy idziesz na całość?

 

      Dzień coraz dłuższy. Zima pokochała Amerykę , więc można posiedzieć nad wodą. Pomyśleć. Myśleć, myśleć… I co mi przychodzi z tego myślenia? Cierpię na NNNR: Niczym Nieskutkującą Natarczywą Refleksyjność. I jeszcze na NP: Natarczywy Pech. Kiedy przepala się grzałka w e-papierosie? Gdy nalałem do pełna i jestem nad wodą.  A Luckych nie wziąłem. „Nie lubię, gdy tak dużo palisz” zabrzęczało w głowie.

      — Nagnij się, nie zawsze musisz być sobą, bo stracisz i to! Jak się nie nagniesz, to nikt cię nie pokocha! Masz być taki a taki! — tłucze mi się po głowie od niedawna. Już straciłem. Ale było cudowne i pozostanie we mnie do końca. Końca?

      — Jesteśmy podobni do siebie. — Vincent przysiadł się. Wyprostował nogi i kiwał się w przód i w tył. — Dawniej mówiono na to melancholia. Pięknie brzmi to słowo, nie? — zaśmiał się. — Gdybym był dobry w słowach, pewnie dalej byłbym kaznodzieją, a tak       — wydął usta — zostałem bez ucha — śmiał się spazmatycznie.

      — Jestem tylko człowiekiem, i to człowiekiem z namiętnościami, muszę mieć przy sobie kobietę, bo inaczej zamarznę, skamienieję, bo inaczej zejdę na manowce **— powiedziałem w zamyśleniu.

      — Tak, dokładnie tak. A pamiętasz, co jeszcze pisałem? Kawałek dalej.

      — Życie bez miłości jest stanem grzesznym, stanem nieobyczajnym**.

      — Akurat nie oto mi chodziło, ale to też — uśmiechnął się.

      — O budzeniu się obok kobiety?

      — Też, też.

      — To nie wiem, nie pamiętam. Ale o namiętności zapamiętałem, bo jest mi bliska, jest motorem, źródłem. Jedyna trudność: żeby nie była celem.

      — Memento mori.

      — O tym to bardzo pamiętam, ale nie w ujęciu wiary.

      — Wiem, znam różne ujęcia, wierz mi — zaśmiał się.

      — Wiem, więc nie muszę wierzyć.

      Siedzieliśmy w milczeniu. Paliliśmy jego papierosy. Dziwne, ale dobre.

      — Co cię gryzie? — zapytał.

      —Staram się nazwać skorupę.

      — I czego się boisz?

      — Od nastu miesięcy myślę o kobiecie. Kobiecie, którą wyjąłem, wyłowiłem, znalazłem. Wciąż jest w moich myślach. Jest realna, prawdziwa. Nie przeszkadza, nie mąci, zachwyca. Nie wiem, czy wzbudzi namiętność, zwłaszcza tę dziką, zmieszaną z czułością i troską. Skorupa jest za duża, trudno przejrzeć. Boję się, że nie zdążę się nią nacieszyć, napodziwiać, nasycić, bo może zachorować. Bardziej tego, niż wejść w nowe, nieznane i się nie sprawdzić, być odrzuconym. I boję się, że nie odmówię ostatniej przysługi, gdy nadzieja zdechnie. I to z miłości? Absurd! Poprzednio zabrakło mi odwagi. Trzy razy podchodziłem do szuflady, gdzie było dużo właściwych ampułek. Ręce mnie nie słuchały. Potem wyłem w niemocy. Musiałem patrzeć, jak umiera. Z głodu. Nie mogła już przełykać. Tydzień! Nigdy już się nie zawaham.

      — Żaden absurd.

      — Rozmawiałem o tym z przyjaciółką. Powiedziała: każdy by chciał mieć ciebie przy sobie w trudnej chwili.  Chwyciło za gardło, nie przeczę. Ale… gdy ja będę potrzebował tej przysługi? Kto mi pomoże?

Milczenie. Zawsze to cholerne milczenie. Otacza, osacza. Kuli ogon i zostaje. Mogłoby raz chociaż spierdolić. Chociaż na chwilkę.

 

===========================================

*Jeśli nie znasz postaci „Baby”, zajrzyj na Baba z półki i następne w kategorii Baba.

**Cytat z: Vincent Van Gogh, „Listy do brata”, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1970, przekład: Joanna Guze i Maciej Chełkowski.