Miniatury literackie. Blo(k) z myśli dojrzałego mężczyzny.

Rozmowy z bogiem

bóg

 

Do późnego wieczora snułem się po ulicach miasta. Długo i smutno. Pieszo wracałem do domu. Te same ulice, ten sam chodnik, ale lubię tę okolicę. Domofon jak zawsze zaśpiewał swoją melodię „da-waj-ka-sę-sta-ry-ca-pie”. Nie lubię. Przywitałem się z psem, rzuciłem torbę na łóżko i siadłem w fotelu. Przygnębienie mnie dopadło. Tyle czasu bez ukochanej pracy! I już jej nie będzie. Znowu muszę się przebranżowić. Który to już raz w życiu? Nie do zliczenia. Mężczyzna pracujący jestem, żadnej pracy się nie boję, ale ta była tą, której szukałem przez całe moje dorosłe życie.

      — Och Boże, Mójboże… — westchnąłem ciężko.

      — Tak?

      Aż podskoczyłem. Zacząłem się rozglądać po pokoju. Głos dochodził z regału. Zapaliłem lampkę i zobaczyłem małego starego mężczyznę na półce. Siedział oparty o grzbiety książek i dłubał sobie kawałkiem zapałki w zębach. Miał białą długą szatę, siwą długą brodę i takież włosy. Zerknął na mnie spode łba i nie przerywając czyszczenia zębów bąknął:

      — Czego duszyczka potrzebuje?

      Klapnąłem na fotel oniemiały. Przetarłem oczy i znów spojrzałem na niego. Siedział. Opierał się plecami o „Dzieje dramatu”. Wyglądał na postać antyczną. Ale czemu odpowiedział na wezwanie? Zeus? Nie, za chudy. Jahwe? Za wątły, twarz za dobra, za łagodne oczy. Ra? A może demiurg?

      Zza „Kamasutry” wyszła Baba* z tacą. Postawiła ją ostrożnie i usiadła naprzeciw starca. Nogi skrzyżowała w kwiat lotosu. Spojrzała na mężczyznę, potem na mnie.

      — O! Cześć! — rzuciła bezwiednie i wzięła czarkę z jakimś napojem. Starzec sięgnął po swoją, spojrzeli sobie w oczy, wznieśli toast w milczeniu i skosztowali napoju. Odstawili naczynia i zaczęli cicho rozmawiać. Nie słyszałem słów. Rozmawiali spokojnie, śmiejąc się czasami.

      Starzec wyprostowaną nogą trącał okładkę „Bóg urojony”. Baba oparła głowę o „Punkt G i kobieca ejakulacja”. Parsknąłem śmiechem. Starzec i Baba spojrzeli na mnie zdziwieni, ale zaraz wrócili do rozmowy.

      — Przepraszam — powiedziałem, gdy opanowałem już śmiech. — Kim ty jesteś? — zwróciłem się do starca.

      — Twoim Bogiem — odparł i wzruszył ramionami.

      — Ale ja nie wierzę w Boga — zaśmiałem się. Rozbawiła mnie ta sytuacja.

      — I co z tego? — Starzec nie był ani wstrząśnięty, ani zmieszany.

      — To dlaczego mówisz, że jesteś moim Bogiem, skoro ja nie wierzę w Boga?

      — Bo jestem, który jestem — odparł i szepnął coś Babie do ucha. Baba zachichotała cichutko.

      — Jahwe? — zapytałem.

      — Nieeeee — skrzywił się.

      — Zacytowałeś biblię.

      — Bo ty cytujesz.

      Ho ho! Robi się ciekawie – pomyślałem i rozsiadłem się wygodnie w fotelu. Starzec i Baba wyjęli karty i zaczęli grać w wojnę. Bardzo się tą grą emocjonowali, a ja patrzyłem na nich jak zaczarowany. Wydawało mi się, że już zakończyłem spory z Bogiem, że już nie mam nic więcej z nim do omówienia. A tu? Proszę! Siedzi. Jest. Prawdziwy? Dziwny. Skąd on tu? Jakim cudem?

      — To ty mnie stworzyłeś? I wszystko co żywe i nieżywe? — zapytałem i zrozumiałem, że raczej wyrwało mi się, niż przemyślałem to pytanie.

      — Pogięło cię? — wytrzeszczył oczy Bóg. Baba zasłoniła usta ręką i zachichotała.

      Powiedzieć, że mną zatrzęsło, to nic nie powiedzieć.

      — A a a… — zaciąłem się, ale że bardzo chciałem coś powiedzieć, ruszałem ustami, tylko że żaden dźwięk nie wydobywał się z mojego gardła.

      — CK Dezerterzy? Uwielbiam! — powiedziała Baba i zaśmiała się głośno.

      — Ich weiss nicht — dodał Bóg i z Babą zgięli się w pół ze śmiechu.

      Kurde! Co jest grane?! O co tu chodzi? Jaja sobie ze mnie robią?

      — Ty mnie stworzyłeś przecież. Na swój obraz i podobieństwo. Nie rozumiesz? — powiedział Bóg gasząc resztki śmiechu.

      — E e, nie na podobieństwo — powiedziała Baba i znów wybuchnęli śmiechem.

      — No, może trochę, też jestem chudy — powiedział Bóg. Nie przestawali się zanosić, wręcz słaniać.

      — Ale jemu włosy wypadają — powiedziała Baba na ściśniętej przeponie.

      — Ale ma brodę! — wycisnął z siebie Bóg.

      — Ale krótką i rzadką! — powiedziała Baba i padła na plecy wierzgając nogami. Bóg walnął głową o „Buddyzm dla początkujących” i nie mógł opanować śmiechu.

      Poszedłem do barku. Wyciągnąłem whisky. Wlałem do gardła sporą część zawartości, poczekałem na odpowietrzenie i wlałem drugie tyle. Wróciłem. Usiadłem spokojniejszy.

      — Czyli to ja cię stworzyłem — powiedziałem w zamyśleniu do spokojnego już Boga.

      — Ano.

      — A ten z kościoła? Ten z dawnych moich lat? Tych szczenięcych?

      — Też. Choć więcej pod wpływem innych.

      — Ale ja nie wierzę w Boga! — krzyknąłem.

      — To nie ma znaczenia. Nasiąkłeś teizmem. Nie twoja wina, to prawda, ale nie da się tego wymazać. Więc jestem.

      — Który jestem — dokończyłem.

      — Oj, nie czepiaj się starych ksiąg i bogów innych ludzi. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze zaczniesz cytować Majów, Jorubów, Egipcjan i Bóg wie kogo.

      — Bóg wie kogo? — zdziwiłem się.

      — Oj tam, wyrwało mi się po twojemu. Nie czepiaj się.

      No tak, wszystko jasne. Umysł płata i wyplata. Ludzkie pojęcie przechodzi przez ścianę, myśl biegnie za oknem itd. Jasne. Za dużo wolnego czasu, za dużo zmartwień i… wiadomo.

      — Myślę, że mamy do pogadania — powiedział Bóg zatroskany.

      Kręciło mi się w głowie. Poszedłem do kuchni. Obejrzałem butelkę whisky. Sporo łyknąłem. Wszystko jasne. Za dużo zmartwień. Za dużo whisky. Za dużo wszystkiego.

      Wróciłem do pokoju. Pościeliłem łóżko. Rozebrałem się i nagi wśliznąłem pod kołdrę.

      — Jak trwoga to do Boga. — Usłyszałem tuż przed zaśnięciem.

      Nie miałem siły odpowiedzieć. Nie miałem.

      — Ćśśśśśśś…

      Zasnąłem.

 

Warszawa, sierpień 2013

================================

*Jeśli nie znasz postaci „Baby”, zajrzyj na Baba z półki i następne w kategorii Baba.