Miniatury literackie. Blo(k) z myśli dojrzałego mężczyzny.

Bzykando

man-164217_1280

 

— Rety! Ale jestem zmęczony! – powiedziałem do siebie głośno.

Fajnie tak usiąść przed mikrofonem i samodzielnie coś przeczytać, ale jest to bardzo wyczerpujące emocjonalnie i fizycznie. Nie jestem przyzwyczajony, nie jestem aktorem i wysiłek oraz stres można porównać do ćwiczeń na siłowni w gabinecie psychoanalityka.

— Spać! — westchnąłem i rozłożyłem łóżko. Kołderka leciutka, świeże prześcieradełko, jasiek.

— Wybacz, że nago śpię — zanuciłem tuż przed zaśnięciem.

 

Bzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz, zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz, zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz…

— Ja pierdolę! — zakląłem. Włączyłem lampkę i zacząłem rozglądać się za owadem.

Jak on tu się dostał? Przecież siatka ma malutkie oczka, nawet meszka nie przejdzie!

Rozglądałem się dobre pięć minut. Ani śladu.

— Przyśniło mi się chyba — stwierdziłem poirytowany.

Wyłączyłem światło, położyłem się. Pomlaskałem sobie troszkę przedrzeźniając psa, który wyszedł z pokoju. I dobrze, więcej tlenu dla mnie. Spać.

 

Bzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz

— Kurwa! – Byłem coraz bardziej zły. Wstałem. Włączyłem górne światło i bardzo uważnie zacząłem rozglądać się po całym pokoju.

— Gdzie jesteś, krwiopijco? — wymamrotałem.

Usiadłem w fotelu. Włączyłem tryb skanowania, linia po linii, spokojnie i systematycznie.

— Daj spać — powiedział Pan Talon. — Na ósmą jadę do Zosi i nie mogę jej zawieść.

— Ranny ptaszek? —wydukała Pani Uchna. Jej ziewnięcie miało w sobie coś, co mogło wskazywać na stan zaskoczenia. — A wsssssssstanie?

— Kupił wczoraj żółtą tabletkę. Widziałam, jak połykał przed snem, hihi — rzuciła zaspana Pani Usia.

— Witaj Zosieńko, otwórz okienko — wymruczała piosenkę Pani Uchna. — Pan Ptaszek nadlatuje, ale dzióbkiem muru nie przekuje!

— No cóż — drapał się po brzuchu Pan Tarei. — Nie da się ukryć, że czas robi swoje. — Ziewnął jeszcze raz i nakrył głowę kołdrą.

— Ale przecież żółta działa trzy dni! — krzyknął zaskoczony Pan Aceum.

— Zosia ma fochy. Nigdy nie wiadomo, kiedy nabierze ochoty na Talona — zaśmiała się Madmu Łazel.

Skanowanie nie przyniosło pozytywnego efektu. Uśmiechnąłem się łobuzersko, bo wpadłem na dobry pomysł. Wziąłem Off’a, wysmarowałem się dokładnie, pokazałem figę nieznalezionemu i położyłem się do łóżka.

— Kurrrrrrrrrrrwa — zakląłem. Wstałem i wyłączyłem światło.

Nakryłem się po uszy i z chytrym uśmieszkiem zamknąłem oczy.

Lekka, nie lekka, ale kołdra, grzeje. Przed zaśnięciem uchroniła mnie trzecia strużka potu spływająca z czoła. Wytarłem ją ręką i odkryłem się.

zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz, zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz, ZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZ

PLASK!

— Mam cię, skurrrr… — zakrzyknąłem uradowany.

Wstałem, włączyłem światło i zacząłem szukać trupa. Nic. Nie ma trupa, nie ma zbrodni, a ja byłem rozpalony żądzą krwi!

Poszedłem do kuchni. W lodówce nic zimnego do picia. Herbata? Może być. Zaparzyłem, dodałem cytrynkę, wziąłem kubek, cukiernicę i wróciłem do pokoju. Usiadłem w fotelu i rozpocząłem ponowne skanowanie.

Nic. Wsypałem dwie łyżeczki do kubka. Pan Ek uśmiechnął się lekko.

— I czym wymieszasz, pacanie? — pokręcił załamany głową Pan Ek.

— Ani się waż użyć łyżeczki z cukiernicy! — stanowczym tonem powiedziała Madmu Łazel i podniosła do góry palec wskazujący.

Poszedłem po łyżeczkę. Wróciłem i usiadłem w fotelu. Zamarłem w bezruchu. Usłyszałem cichutkie bzyczenie. Wstałem, rozglądałem się uważnie, powoli, dokładnie, ale nie zauważyłem potwora. Usiadłem, wsypałem dwie łyżeczki cukru do kubka i już miałem wymieszać, kiedy znów usłyszałem bzyczenie. Obszedłem cały pokój z nadstawionym uchem i ani śladu robala. Nagle poczułem ukłucie na plecach. Machałem rękami, waliłem się niezdarnie po plecach, ale nie widziałem gada.

— Ucz się, Talon — zakrzyknęła Pani Uchna. — Tak się bzyka!

— Hihihi – Pani Usia wierzgała nogami.

Pan Ek patrzył na mnie, jak oczarowany. Nie wiedziałem, o co mu chodzi

— Jakiś ludzki odruch w stosunku do mnie? — pomyślałem z nadzieją.

— Jakby co, to jestem za drzwiami — powiedział nieco zaspany Rambo z obrzynem w dłoni.

— Jak na razie to komar jest niezniszczalny— pomyślałem zezłoszczony.

Wyłączyłem światło i usiadłem w fotelu. Czekałem. Krew wrzała we mnie szukając ujścia. Wymacałem kubek, ale nagle znów usłyszałem go.

— No! Chodź, chodź — mówiłem cicho. — Przecież nic ci nie zrobię. Najwyżej zmiażdżę, powyrywam nóżki i odgryzę trąbkę — cedziłem przez zaciśnięte zęby.

Bzykanie to się zbliżało, to oddalało. Nie wytrzymałem i włączyłem światło. Powiedzieć, że rzucałem okiem, to nic nie powiedzieć. Szalonooki Moody to nędzny amator przy moich wyczynach! Lecz ani śladu bzykacza. Usiadłem w fotelu i nie zaprzestając obserwacji wsypałem dwie łyżeczki cukru do kubka. Mieszałem powoli, bezgłośnie, wsłuchując się w ciszę pokoju. Chyba miałem dziwna minę, bo Pan Ek zakrył oczy i rechotał, ale był cicho. Jego szczęście.

Wyjąłem łyżeczkę i już chciałem wziąć łyka, gdy usłyszałem potwora. Odstawiłem kubek, wstałem. W pozycji gotowej do skoku, z dłońmi gotowymi do zmiażdżenia robala zacząłem chodzić po pokoju.

— Różowa Pantera! — Pani Uchna nie wytrzymała i parsknęła. Pani Usia spadła z łóżka. Brzuch Pana Tarei’a poruszał się po okręgu. Rambo uchylił drzwi, zajrzał i natychmiast padł na plecy, nieprzytomny.

Znowu nic. Usiadłem w fotelu i wziąłem kubek do rąk. Wszyscy zamarli, nikt nie oddychał. Ja też, bo nasłuchiwałem. Cisza i ani śladu. Wziąłem łyk w usta spragnione i…. szybko wyplułem, a raczej spryskałem Pana Tarei’a. Dziewczyny przykleiły się do niego i turlali się po podłodze, doklejając resztę towarzystwa.

Plułem i machałem rękami z wykrzywioną gębą.

— Ty pierdoło — zdążył pokręcić głową Pan Ek, nim został porwany przez słodki wir. Pan Ewka chciał zlizać z torsu Eka dopiero co wyplutą przeze mnie resztkę herbaty, ale dostał z łokcia i język został skarcony okrutnie nagłym kłapnięciem jego własnych szczęk.

Ścierałem z prześcieradła ślady herbaty, gdy zobaczyłem go! Leciał w moją stronę. Kamikadze! Rzuciłem się na niego i złapałem w śmiertelnym uścisku prawej dłoni.

— Ha! — patrzyłem na trupa z bananem na twarzy.

Uprzątnąłem podłogę z lepkiego napoju, zmieniłem prześcieradło i położyłem się.

— Kurrrrrrr!

Wstałem, wyłączyłem światło i nakryłem się kołdrą.

— Achhhhhh — westchnąłem i zamknąłem oczy zadowolony, czekający na sen.

Pojawił się szybko. Wyciągnął do mnie rękę przyjaźnie. Podałem mu swoją i poczułem ciepło skóry Morfeusza. Jaki przyjemny dotyk brata śmierci! Jak cudnie! Odpływam…

 

 

 

Bzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz, zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz, ZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZZ