Powierzyłem siebie fotelowi z pełną ufnością. Pod zamkniętymi powiekami zgasiłem obrazy dnia. Włączyłem piątą symfonię Czajkowskiego i wsłuchiwałem się w zmagania kompozytora z jego zmorami. Dochodzący zza okna śpiew skrzydlatych łagodził udzielający mi się nastrój obłędu mistrza. Na wewnętrznej stronie powiek pojawiło się wspomnienie: małe mieszkanko na dziesiątym piętrze, rozedrgana igła przemierzająca czarne szlaki, lampa, fotel, śladowy smród płynu po bezskutecznej walce z prusakami, dygoczące metalowe żaluzje i ten sam Czajkowski.
Chłodny powiew i pomruk natury otworzył mi oczy. Zanosiło się na burzę. Zamknąłem okno i wróciłem w gąbczaste objęcia.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł, wiesz?
Baba* ziewnęła i podrapała się po rudej głowie. Siadła na krawędzi półki, spuściła nogi i rozejrzała się po pokoju. Potem wstała, spojrzała w lusterko, westchnęła na widok sterczących włosów i zanurkowała w torebce.
— Może byś zapalił lampę, samolubie. Ciemno tu – powiedziała z czeluści damskiej torby.
Włączyłem lampę. Baba wyprostowała się nagle z włosami w jeszcze większym rozgardiaszu i spojrzała na mnie w osłupieniu.
— Chory jesteś? — wybąkała.
— Nie. Dlaczego? – zdziwiłem się.
— Bo tak.. po prostu… zapaliłeś… lampę.. i… nawet… nie jęknąłeś… — wydukała.
— To pewnie Czajkowski — wzruszyłem ramionami.
— Czajkowski chory czy ty chory jak Czajkowski? — spytała. Nigdy mi nie przyszło na myśl, że można tak szeroko otwierać oczy.
— Bez przesady — uśmiechnąłem się. — To tylko taki przelotny stan duszy.
— To ty masz duszę? — układ ust zdradził jej naciąganą złośliwość.
— Czasem wyłazi i gdera — odparowałem.
Chciała się oprzeć o „Piknik pod wiszącą skałą”, ale książka przesunęła się i spadła z drugiej strony regału.
— Mógłbyś wreszcie ustawić książki solidnie — bąknęła wystraszona. — I przywieźć resztę, bo się nudzę.
Zza książek wyszła nieforemna postać. Niby człowiek, niby nie. Lniana szata, przewiązana sznurkiem, spowijała powykrzywiane ciało z garbem. Długa biała broda wciąż nie pokazała swego końca, mimo że postać wyszła na środek półki.
— A ty kto? — zapytała Baba.
Postać rzuciła głową w moją stronę i powiedziała:
— Jegoboże.
Baba zamarła. Jak widz na meczu tenisowym kręciła głową, patrząc to na mnie, to na postać. W końcu zatrzymała wzrok na mnie i jęknęła:
— Że co?!
Mójboże usiadł po turecku, oparł się plecami o „Zew krwi”, wyjął długą fajkę i zapalił. Zaciągnął się mocno, zamknął oczy i zastygł.
— Zmień muzykę — powiedziała przerażona Baba. — Jeszcze i ja zwariuję!
— Zaraz się kończy —powiedział spokojnie Mójboże. — Finał jest boski.
Widać było, że Baba szybko przemyślała temat, bo nachyliła się do Mójboże i spytała:
— Często cię wzywa?
— Czasami. Czemu pytasz?
— Bo jesteś dziwny.
— A to już nie moja wina — powiedział i zaczął śledzić krążącą przy półce muchę. Nagle otworzył usta i długim lepkim językiem pochwycił owada. — W tym roku jakieś takie suche są — powiedział, gryząc.
Baba klapnęła na najcudowniejszą do klepania część ciała i wytrzeszczyła na mnie oczy. Wyraźnie wstrząśnięta, bardzo usilnie starała się nie okazać zmieszania. Ściągnęła usta, przymknęła powieki i, coś mamrocząc pod nosem, zakreślała rękami dziwne kształty w powietrzu. Po chwili zza książek wyszedł zaspany diabeł. Ziewnął, podrapał się po tyłku i spytał:
— Czego duszyczka potrzebuje?
— Zajmij się nim — powiedziała Baba i wskazała ruchem głowy na Mójboże.
Szurając bardziej niż stukając racicami, diabeł podszedł do Mójboże, szturchnął go trójzębem i rzekł:
— Najlepsze jabłka są górze Montmartre.
— Baba nie lubi ich nawet zimą — odparł bez namysłu Mójboże.
Diabeł odwrócił się i przechodząc koło Baby powiedział:
— Swój chłop. Nic tu po mnie.
W Babę jakby piorun strzelił. Padła sztywna na plecy z rozłożonymi rękoma.
— Zamawiała placek? — spytał Mójboże, zerkając na Babę.
— Nie słyszałem — powiedziałem.
— Łypie — zaśmiał się Mójboże, patrząc na Babę.
— Czyli zdrowa — odparłem.
Baba wstała, zarzuciła grzywką i z godnością przegranej, lecz niepokonanej weszła za „Encyklopedię demonów”.
Czajkowski skończył swą smutną opowieść. Po chwili trzasków ramię gramofonu się uniosło i wróciło na podpórkę.
— Ty analogowy staruchu! — Usłyszałem stłumiony przez literaturę wybuch Baby.
Wzruszyliśmy z Mójboże ramionami i włączyliśmy sobie Dire Straits. Z kasety. Jak przystało na stetryciałych analogowców. A co!
===========================================
*Jeśli nie znasz postaci „Baby”, zajrzyj na Baba z półki i następne w kategorii Baba.
Najnowsze komentarze