— Obudź się, Piotrusiu. Chodź, polatamy.
Na poduszce stał mały chłopiec, wielkości plastikowego żołnierzyka. Trzymał się za boki i patrzył na mnie przekrzywiając głowę. Podskoczył, zrobił pełny obrót w powietrzu, stanął równo na nogach i znów zakrzyknął:
— No nie śpij! Chodź polatać!
Machnął do mnie i wzleciał. Krążył przez chwilę nad moją głową.
— Rusz się! — zawołał. — Przecież możesz latać!
— Co? Ktoś ty? — wybąkałem zaspany.
— No dawaj, ruszaj się! — chłopiec podskakiwał i wzlatywał zniecierpliwiony.
Usiadłem po turecku na łóżku. Potarłem mocno oczy wierzchem dłoni.
— Ja nie umiem latać – bardziej wygdakałem, niż powiedziałem.
— Zapomniałeś? — zdziwił się malec.
— Raczej tak — zamyśliłem się. — Albo….
— Co ty tam mruczysz?
— Może nigdy nie latałem?
— Coś ty! — oburzył się. — Latałeś, przecież pamiętam.
Nie do końca rozumiałem, o jakie latanie mu chodziło. Kiedy byłem w podstawówce miałem sny o lataniu. Pamiętam, że stawałem na parapecie okna na dziesiątym piętrze z tornistrem na plecach, odbijałem się i… latałem! Obrałem styl żabki.
— Chodzi ci o żabkę? — zapytałem głosem i z miną osła ze Shreka (wykonanie Stuhra).
Chłopiec najpierw zdębiał, potem przekrzywił głowę i przyjrzał mi się uważnie. W końcu usiadł skrzyżnie na kołdrze, westchnął i pokiwał głową.
— Chodzi mi o swobodę, wolność, przygody. Przecież znów możesz latać.
— …
— …
— Myślisz?
— Możesz wrócić i znów latać, wiesz?
— ???
Obudził mnie chłód od okna. Wstałem i chwyciłem klamkę.
Zamknąć?
Najnowsze komentarze