Miniatury literackie. Blo(k) z myśli dojrzałego mężczyzny.

Stary Rok, czyli o korzyściach z noszenia okularów

Quebec

 

Zziębnięty, walczący z wiatrem, chroniący oczy przed łupieżem grudnia – dzień odchodził w pośpiechu. Zmierzch zapalił lampę nad kuchennym stołem, grzał dłonie o kaloryfer, wstawił wodę na herbatę. Z postanowieniem o konieczności uprzątnięcia kuchni i zastanowienia się nad przyszłością, usiadłem przy stole. Dopiero początek miesiąca, a wszystko idzie jak po grudzie. Strach myśleć, co przyniesie przyszły rok. A jaki był ten? – zamyśliłem się. Za oknem śnieg bez sentymentu zacierał ślady, mróz ścinał kałuże.

      Pukanie. Niechętnie poczłapałem do drzwi, spojrzałem przez wizjer. W rozgrzebanej gwałtownie pamięci nie znalazłem twarzy tego mężczyzny. Wzruszyłem ramionami i otworzyłem.

      — Dzień dobry — powiedział starszy pan.

      — Dzień dobry — odpowiedziałem, ponownie kartkując pamięć.

      — Właściwie dobry wieczór, ale że jeszcze ciut widno… — Uśmiechał się grzecznie. Odruchowo dotknął muszki, upewniając się, że jest prosto. — Przyszedłem trochę wcześniej, bo wyczułem stosowną refleksję. — Wzruszył ramionami. Patrzyliśmy na siebie wyczekująco. — Jestem twoim Starym Rokiem… Przyszedłem omówić, podsumować, zrobić bilans, rozliczyć… — Pochylił się odrobinę. — Mogę wejść?

      Odruchowo zrobiłem krok w tył i szerzej otworzyłem drzwi. Kurtkę i czapkę powiesił na wieszaku. Miał na sobie brązowy staromodny garnitur, białą koszulę. Starannie zawiązana czarna muszka lekko drżała blisko jabłka Adama, w brustaszy drzemały wielkie okulary. Spojrzał na buty, potem pytająco na mnie. Machnąłem ręką, więc wszedł do kuchni. Zajął miejsce przy stole, potarł dłonie, chuchnął w nie, znów potarł. Stałem oniemiały przy stole, wpatrując się w mężczyznę.

      — Jeśli poproszę o herbatę, nie poczytasz mi tego za niegrzeczność??

      — Nie, naturalnie, że nie. — Ocknąłem się. Nastawiłem wodę w czajniku, usiadłem naprzeciw.

      — Więc, że tak powiem, czas na podsumowanie. Niedługo odejdę i trzeba co nieco omówić, prawda? — Patrzył mi życzliwie w oczy. Ja siedziałem sztywno. Drgnąłem, gdy czajnik wyłączył się głośno.

      Starając się odnaleźć w tej sytuacji, patrzyłem, jak wrzątek wypełnia dzbanek, sitko z herbatą dynda wewnątrz a całość, pod przykryciem, staje na stole. Kubki i cukier lądują miękko przy dzbanku, zielone serwetki zajmują miejsce przy kubkach, łyżeczki kładą się na serwetkach, ciastka piętrzą się w nieładzie na talerzyku.

      — Dziękuję — powiedział Stary Rok, nalał sobie herbaty, posłodził, nie zamieszał. — No cóż, sporo tego się nazbierało, więc zacznijmy od razu, bo noc blisko. Nie nastąpiła zbyt wielka poprawa, prawda? Ale… po kolei. Po pierwsze: po jaką cholerę ci nowy telewizor i konsola? Przecież spłacasz już dom i samochód. Kolejny kredyt? Co? Bardzo nierozsądnie, bardzo.

      Muszka mało nie poderwała się do lotu, gdy popił herbatą ciastko.

      — Na fejsie napisałeś, że czytasz książki. Od pięciu lat nic nie przeczytałeś oprócz instrukcji montażu suszarki łazienkowej. Nieładnie, do poprawy.

      Poślinił palec i zebrał okruchy ze stołu.

      — Poza fanpejdżami z książkami, polubiłeś też siłownię i basen, więc kiedy tam pójdziesz? Brzuszek masz duży, warto.

      Kolejne ciasteczko i kolejna próba uwolnienia się muszki.

      — Od maja spuszczasz koledze z pracy powietrze z kół. Przecież gdybyś przyjeżdżał wcześniej do biura, to znalazłbyś miejsce do zaparkowania.

      Dopił herbatę. Łyżeczką wyjadł rozmoczony cukier z dna kubka.

      — Gdy z synem grasz w Battlefield, podpuszczasz go, by szedł tam, gdzie jest najwięcej wrogów i szybko zginął. Tak cię cieszy, że nie jesteś ostatni w statystyce gry? Co z ciebie za ojciec!? — Westchnął.

      Nalał sobie herbaty, posłodził, nie wymieszał. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął kartkę. Założył okulary i rzucił na nią okiem.

      — A, tak… — Odłożył okulary. — Rok temu obiecałeś, że przestaniesz rzucać papierowymi kulkami na zebraniach w pracy. Gdybyś miał kilka, kilkanaście lat, no to może dałoby się to wyjaśnić, ale w wieku pięćdziesięciu lat? — Strzepnął okruch z marynarki. — Kanapki. Jeśli ich nie chcesz brać do biura, to powiedz o tym żonie. Nie będziesz musiał czekać aż spleśnieją i wkładać ich koleżankom do torebek.

      Patrzył na mnie wymownie, lecz nie doczekał się reakcji.

      — Co tam jeszcze mamy… — Przyłożył na chwilę okulary do oczu i spojrzał na kartkę.  — A! Wieczorami wynosisz z domu śmieci i wrzucasz do pojemnika sąsiada. — Spojrzał na mnie groźnie. — Dalej… Cztery razy przeciąłeś kabel telefoniczny pani Grabowskiej. — Westchnął. — To bardzo leciwa kobieta i nie chce mieć komórki. Możesz to zrozumieć? Kabel wisi bardzo wysoko, więc nie powinien aż tak ci przeszkadzać! — Pokręcił głową. — Przez płot na wędkę łapiesz kury pani Małeckiej. Jak cię nakryje, to będzie o tym mówiła cała okolica. Pomyślałeś o tym? — Spojrzał na kartkę. — Dwa razy podrzuciłeś zdechłą rybę do samochodu pana Wafeltowskiego, a pani Majchrzak wrzuciłeś przez okno białą mysz, którą kupiłeś w sklepie zoologicznym. Wiesz, co się działo u niej w domu?

      Nie wytrzymał. Parsknął śmiechem. Ja też. Chwilę trwało, nim się uspokoiliśmy. Potem Rok położył kartkę na stole, wziął głęboki wdech i powiedział:

      — Nie czas wreszcie dorosnąć, co? Darku?

      — Mam na imię Piotr, nie Darek — powiedziałem, śmiejąc się.

      Stary Rok zamarł. Rozejrzał się po kuchni.

      — To nie jest dom Leszczyńskich? — zapytał przerażony.

      — Nie. Leszczyńscy mieszkają obok.

      Rok założył okulary i przyjrzał mi się uważnie. Szkła były grube jak denka od słoików, typowe quevedos. Też bym się wstydził je zakładać.

      — O cholera! — Złapał się za głowę. — Przepraszam najmocniej. Ale się pomyliłem! — Poluźnił kołnierzyk, przełknął głośno ślinę. Muszka mało się nie zerwała. Podniósł się z krzesła. — Stary już jestem i niedowidzę. — Zaśmiał się z wyraźną prośbą o wyrozumiałość.

      Uścisnął mi serdecznie dłoń i skierował się do drzwi. Założył kurtkę i czapkę.

      — Przepraszam bardzo za pomyłkę. Proszę się na mnie nie gniewać, dobrze? Bardzo proszę. Dziękuję. Zdrowia, dużo zdrowia życzę. — Zaśmiał się głosem św. Mikołaja i wyszedł z domu.

      W połowie schodów zatrzymał się. Zdjął czapkę, podrapał się w głowę. Zawrócił. Stanął tuż przede mną.

      — Wiosna była piękna, prawda? — powiedział z rozrzewnieniem w oczach. — Absolutnie zachwycająca. Pamiętasz? Dorodna, pociągająca, kusząca. Gdy w pełni dojrzała w słońcu, gdy wydłużyła jej się sukienka, nie mogłem dłużej czekać. Wyznałem, co do niej czuję, a ona mnie przyjęła. Co za radość! Znasz to, prawda? ― Odczekał chwilę, bym zrozumiał aluzję.  ― Dni się wydłużały, a każda chwila z nią była jak główna wygrana na loterii. Nie sposób było się nasycić. Zawiązywaliśmy pąki, wiliśmy gniazda. Zachęcaliśmy świat do wielkiej namiętności. — Gniótł czapkę. — Potem, gdy nadszedł czas obowiązków, pielęgnowaliśmy to, co powstało. Dni stawały się coraz krótsze, ale wciąż gorące, wypełnione pracą. Wiesz, jak ona się cieszyła? Jak się realizowała? — Szukał w moich oczach zrozumienia dla swojej przypowieści. Znalazł. — Zapełniała czas, i swój i mój. Ani dnia nudy, ani chwili smutku. Jednej łzy nawet nie uroniła, gdy młode ruszały w świat. — Westchnął. — Kiedy nadeszły długie i chłodne noce, zaczęła niedomagać, ale nie skarżyła się. Uśmiechała się lekceważąco, pocieszała siebie i mnie. Unosiła głowę wysoko, dziarsko, choć w oczach pojawiały się oznaki niepokoju. Wciąż była taka piękna! Pewnego dnia bardzo mocno zawiało, w nocy przyszedł silny mróz. Na to nie było rady. Opadła z sił. Odeszła.

      Czekał na moje pytanie? Zadałem spojrzeniem.

      — Kolejnej wiosny już nie będzie w twoim życiu, to pewne, ale na gorące lato czasu ci starczy.

      Niezgrabnym ruchem położył mi rękę na ramieniu. Było w tym geście dużo zachęty i otuchy. Lekko uścisnął, lekko się uśmiechnął i ostrożnie stąpając, zszedł po schodach na podwórze. Porwał go przedświąteczny pośpiech przechodniów. Przez kilka minut stałem w drzwiach, grzejąc się w jego słowach. Patrzyłem na mieniący się w świątecznej iluminacji tłum. Dostrzegłem wielu starszych panów w muszkach i bez okularów.

      A co, jeśli mój Stary Rok poszedł przez pomyłkę do kogoś innego?

 

Warszawa, grudzień 2016