Z zamyślenia wyrwał mnie delikatny dotyk i ciepło oddechu na udzie. Spojrzałem czule na psa.
– Chyba zacznę do Ciebie mówić szrekokot – uśmiechnąłem się. Wiedziałem, o co chodzi. Wstałem i cicho, ale wyraźnie, wymówiłem to słowo, o które moja najwspanialsza przyjaciółka się dopraszała tak ujmującym spojrzeniem: – Idziemy?
W mgnieniu oka ze szrekokota przemieniła się w śpiewającego malamuta. Podskakiwała, zawodziła i uganiała się za własnym ogonem.
– Ciesz się, że nie jestem kompozytorem, bo bym zasiadł do klawiszy, zaczął pisać walca albo mazurka i nici ze spaceru – zaśmiałem się.
Wyszliśmy. Było ciepło, ale nie upalnie. Pogoda wypędziła ludzi za miasto. Cisza, spokój i żadnych psich kurdupli na horyzoncie, które nazywam Jarkami.
Nie poszliśmy nad rzekę, bo miałem zbyt dużo pracy.
– Dziś krótko i treściwie – powiedziałem psu w oczy ze stanowczą miną.
Poszliśmy na łąkę. Ja podziwiałem świat, pies odpowiadał na listy.
Gdy wracaliśmy… stanąłem jak wryty. Samochody mogłyby się o mnie rozbijać.
– Yhymm – mruknął z podziwem Pan Egiryk.
– Osz k… – jęknął Pan Talon.
– Taaaa – zawiesił się Pan Aceum
– Na Boga! -zakrzyknął Pan Demonium.
– Ja pierdolę! – jęknął Pan Ewka i wszyscy na niego spojrzeli zdumieni.
Letnia długa sukienka w duże żółte kwiaty, biały kapelusz z dużym rondem, smukła sylwetka, pociągła dostojna twarz… piękna! Jechała na damce holenderce z koszykiem. Co za klasa, gracja, charm!
– Co robimy? – dopytywał się Pan Talon zniecierpliwiony.
– My? – zdziwił się Pan Egiryk. Pan Talon płonął tysiącem rumieńców.
Piękna podjechała do sklepu. Zsiadła z roweru, oparła go o ścianę i weszła do środka. Obserwowałem ją zachwycony doskonałością w każdym calu. Mogła mieć najwyżej 35 lat. Wielka uroda!
– No rusz się! – powiedział Pan Demonium.
– Na co czekasz? – dziwił się Pan Egiryk.
– Ja to bym… – zaczął Pan Ewka, ale nie dokończył. Zajęczał tylko od uderzenia w ucho.
– To nie Tadzio, głupku. To prawdziwa piękna kobieta! – szepnął Ewce w nos Pan Aceum.
Zastanawiałem się: wejść do sklepu i dyskretnie się przyjrzeć z bliska, zagaić, czy poczekać na zewnątrz? Pies zaczął się niecierpliwić, a ja stałem zaczarowany. Była jak zdjęta z płótna Zaitseva! Zwiewna i tajemnicza, na granicy kiczu, ale absolutnie zachwycająca.
– Trzymasz zawsze ręce na kołdrze? Pan Jezus Cię widzi! Nie zawstydzaj Pana Jezusa! – powiedziała Siostra Ewelina i już chciała mnie mocno zdzielić w łeb, jak dawniej, ale Pan Demonium wymierzył jej potężnego kopniaka w tyłek. Wywiązała się walka we wschodnim stylu, bo Siostra Ewelina w młodości trenowała karate. Pan Demonium dobył wideł i ze sprawnością mistrza z klasztoru Shaolin ruszył na Siostrę. Ganiali się po ulicy, a potem pobiegli na łąkę. Zdaje się, że wezwali posiłki, bo uniósł się wielki kurz, zaroiło się od przeróżnych postaci i głosów, zgiełk był wielki.
– Gdzie ty do niej, człowieku! – bąknął Pan Ek i popukał się w czoło. – Zastanów się, facet!
– Pewnie jest zamężna – westchnął z żalem Pan Toflarz.
– Na pewno czeka na księcia – powiedziała Madmu Łazel.
– Nie rób z siebie żałosnego idioty, proszę! – Pan Ek był wyraźnie zdegustowany.
– Śmiało! Chodźmy, Panie – powiedział Pan Sa zsiadając z konia. – Odwagi!
– Idę z wami – powiedziała Charivari. – Będę miała chusteczkę w ręku i zetrę mu najmniejszą kropelkę potu z czoła.
– Spieprzaj – syknął Pan Tera. – Zagrałaś już raz na jego ślubie, starczy! – Charivari zniknęła.
– Popieram – powiedział z powagą w głosie Kubuś trzymając mocno za uzdę swego rumaka. – Trzeba się zdobyć na odwagę w amorach, inaczej zawsze będziesz zdany na opowieści innych, Panie!
– Opanuj się! Chłopie! – Pan Ek nie dawał za wygraną. – Popatrz najpierw w lustro. Litości!
– Przecież to mięczak – wydęła usta Madmu Łazel. – Nie da rady. Zaraz pójdzie i wiersz napisze, zobaczycie. Nigdy się nie odważy.
Spojrzałem na psa, uśmiechnąłem się do tych wpatrzonych we mnie z bezinteresowną miłością oczu i poszliśmy do domu. Obraz tej kobiety nie dawał mi spokoju. Byłem, jak zaczarowany przez syrenę.
Siadłem przy biurku, wziąłem kartkę, pióro i ładną kopertę z dawnych lat. Zacząłem pisać list do nieznajomej.
– Dżyzys! – jęknął Pan Ek. – Ale z ciebie pierdoła!
– Odwal się – syknął wkurzony Pan Egiryk. – Pisz. Pisz ładnie.
Po pięciu próbach wyklarował się tekst. Napisałem zamaszystym charakterem, zgiąłem staromodnie i włożyłem do koperty. Pobiegłem pod sklep. Rower stał.
– Czy na pewno to ten sam rower? – pomyślałem zrozpaczony. Nie byłem pewien.
Wszedłem do sklepu, ale kobiety tam nie zastałem. Drżącą ręką włożyłem list do koszyka i wróciłem do domu.
Czekałem. Trzy dni myślałem o niej tęsknie. Trzydzieści robiłem sobie wyrzuty.
Nie zadzwoniła.
Najnowsze komentarze