Miniatury literackie. Blo(k) z myśli dojrzałego mężczyzny.

Herbata przy Chłodnej

Herbata

 

Kawiarnia przy Chłodnej. Lubię ją. Ma klimat, który mi pasuje. Rozmawiam z przyjacielem. Jest dziennikarzem w TVN. Kiedyś mi mówił, że potrzebuje dobrych tematów społecznych, że jakbym miał coś mocnego, to żebym mu powiedział. Mówię. Z początku jest sceptyczny, słucha uważnie i widzę, jak stara się zrozumieć klucz sprawy i zastanawia się, czy da się z tego zrobić ciekawy materiał. Po chwili jego oczy się robią wielkie. Załapuje. Ściska mnie serdecznie. Wychodzi zadowolony. Cieszę się, że temat mu się spodobał. Mnie drąży od dawna.

Zamawiam herbatę i ciastko. Śnieży i wieje. Gorąca herbata przed wyjściem to mądre posunięcie. Rozglądam się po sali. Jest pełna, gwarna. Ludzie parami siedzą przy stolikach. Uśmiechy, kawa, całusy, ciastka, ręce. Dwa stoliki ode mnie mężczyzna gwałtownie odchyla się do tyłu, potem nachyla mocno i wali głową o stół. Za chwilę to samo. Unosi barki do góry i wali głową o stół. Zrywam się i podbiegam. Nie może oddychać. Walę go pięścią w pierś i krzyczę:

— Czy jest tu lekarz?!

Rozwiązuję krawat, rozpinam guzik. Podbiega starszy pan.

— Jestem lekarzem — mówi i patrzy mężczyźnie w oczy. Chwyta za nadgarstek. — Co panu jest? Choruje pan na coś?

Mężczyzna kręci głową przecząco. Próbuje zaczerpnąć powietrza. Chwyta się stolika i próbuje napełnić płuca. Przypomina karpia przywiezionego na wigilię.

— Dostałem… — mówi na bezdechu — wia… mość — dyszy. Szuka powietrza. Chce oddychać swobodnie, nie może.

— To stres? —pyta lekarz. — Przeżył pan wstrząs, tak?

Mężczyzna kiwa głową.

— Niech pan przyniesie przyjacielowi koniak — mówi do mnie lekarz.

Przedzieram się przez tłum gapiów do baru. Zamawiam koniak i wracam z kieliszkiem. Lekarz mówi coś spokojnie. Mężczyzna się uspokaja. Stawiam kieliszek. Jeden haust i jest pusty.

— Jeszcze jeden — rzuca lekarz.

Biorę kieliszek. Tym razem gapie szybko robią przejście. Tłum rzednie. Gdy wracam, lekarz stoi obok mężczyzny i coś do nie go mówi. Klepie go po ramieniu. Lekarz patrzy na mnie i każe mi usiąść przy stoliku mężczyzny.

— Niech pan teraz nie zostawia przyjaciela samego — mówi do mnie. — W razie czego siedzę na końcu sali, proszę zawołać. Przyjdę. Będę tu jeszcze pół godziny, może dłużej. — Odchodzi.

Mężczyzna wciąż stara się wziąć głęboki wdech. Bierze kieliszek i wypija połowę. Nie patrzy na mnie. Rzuca głową w różne strony, wygina ciało szukając dobrej pozycji do pełnego wdechu. Nie udaje mu się. Męczy się strasznie. Nie wiem, jak się zachować. Spuszczam wzrok. Nie chcę go zawstydzać. Widzę jedną filiżankę herbaty i dwa ciastka. Jedno czekoladowe, drugie kremowe. Czekolada lekko wygładzona łyżeczką. Ślad niewyraźny. Pewnie celowo.

— Dzię… kuję — dyszy mężczyzna  i nadal wygina się nienaturalnie.

— Niech się pan mocno pochyli i głęboko oddycha — mówię i ciągnę go za rękę w dół. Poddaje się prowadzeniu i kilka razy udaje mu się zaczerpnąć dużo powietrza. Prostuje się i na twarzy nie ma już przerażenia.

— Skąd… pan… wiedział? — pyta biorąc wdech między słowami.

— Co? — pytam cicho i łagodnie. —Co skąd wiedziałem?

— Że należy… się … pochylić — lekko się uśmiecha z wdzięcznością w oczach.

— Byłem sportowcem za młodu. Nie raz z wyczerpania nie mogłem złapać tchu. To najlepszy sposób na przywrócenie oddechu, jaki znam.

Uśmiecha się na tyle, na ile pozwalają mu ściśnięte mięśnie twarzy. Sięga po kieliszek i opróżnia go.

— Jeszcze? — pytam. Potwierdza. Łapie mnie za rękaw. Wyciąga z kieszeni spodni banknot i wciska mi. Gdy stawiam przed nim kieliszek, twarz ma troszkę rozluźnioną. Co kilka sekund wciąga z trudem powietrze, na raty. Oznaka wielkiego przeżycia. Kładę resztę na stoliku.

— Jestem panu winien za dwa kieliszki — mówi patrząc na resztę. — Przyjacielu. — Uśmiecha się. Ból jednak nadal widać. — Zostanie pan chwilkę? — pyta z nadzieją.

— Oczywiście. Nigdzie się nie spieszę.

— To rzadkość… w dzisiejszych czasach. — Patrzy na mnie i widzi, że chcę zgadnąć, co ma na myśli. — Dziś wszyscy się spieszą. — Znów uśmiech przebija się przez skurcze policzków.

Mężczyzna patrzy przez okno. Chce się uspokoić. Szuka sposobu. Obserwuję go z troską. Nie mam mu jak pomóc. Mogę posiedzieć przy nim, to wszystko.

— Nie pyta pan — mówi patrząc w okno.

— Nie.

— Cóż to może pana obchodzić — stwierdza z żalem porzuconego psa.

— Nie o to chodzi. Jeśli chce mi pan powiedzieć, to jestem. Będę słuchał. Nie spieszę się. Ale nie mogę wkładać stopy w nie moje drzwi.

Spogląda na mnie i zaciekawiony, i zdziwiony jednocześnie. Wypija pół kieliszka. Jego ciało rozluźnia się. Ramiona już nie są tak wysoko. Głowa lżej się porusza. Jakby nagle ktoś mu zamontował przegub kulowy w szyi. Jeszcze się nie wyrobił, ale już działa.

— Ja wiedziałem, że to już koniec — zaczyna mówić patrząc w okno. Namyśla się przed każdym zdaniem. — Żeby jej ułatwić, zaprosiłem na herbatę. W neutralnym miejscu. Żeby jej było łatwiej. Żebyśmy się rozeszli, jak ludzie sobie … bliscy… i zostali… przyjaciółmi. — Zastanawiam się, czy płacze. — Przecież ja widziałem, że szuka dalej i ukrywa to. Spotyka się z innymi mężczyznami. Zabolało mnie, że oszukuje, ale… chciałem jej pomóc uporać się z…  — Patrzy na mnie, nie płacze. — Od kilku dni nie odbierała ode mnie telefonu. Unikała rozmowy ze mną. Pisała smsy kończąc słowem pozdrawiam, jakbym był kim dla niej? Kontrahentem ? Kolegą… z pracy? — Twarz ma bardziej rozluźnioną. — Nie odbierała, gdy dzwoniłem. Chciałem jej powiedzieć, że… wiem… rozumiem… Powiedzieć, jak drogiemu sercu człowiekowi, nie pisać smsów, tylko powiedzieć, łagodnie, ciepło, z miłością… tak… normalnie… po ludzku… — Oczy mu się zaszkliły. — Więc napisałem: zapraszam cię na kawę, herbatę, przyjdź, porozmawiamy. Będę o 17… tu. — Jedna łza wydostała się, rozpaczliwie uczepiła rzęs. — Czekam. W myślach układam sobie… wypowiedź, najłagodniejszą, nie wzbudzającą w niej winy, szanującą jej uczucia, jej prawo do… życia… beze mnie… — Druga łza. Zepchnęła pierwszą w przepaść. — A ona…ja pierdolę… — szuka oddechu — pisze mi… smsa… — Kolejna łza. Otwiera wiadomości w telefonie i pokazuje mi.

milcze, bo sa u mnie zmiany, spotykam się z innym męzczyzna, tak jak ci mowilam nie chce stalego zwiazku, a spotykanie sie z dwoma męzczyznami…

Dalej nie czytam, nie mogę. Czuję się skrępowany. Zauważam tylko słowo pozdrawiam na końcu. Chłodno, oficjalnie.

— Jak można być tak… — mężczyzna spina się, sztywnieje. Czekam. Patrzę. Miota się wewnętrznie. — bez serca… Kim ja dla niej byłem? Jak można tak potraktować bliskiego człowieka? Kurwa! Nie widzę powodu, żeby mnie tak traktować! Czy ja jestem człowiekiem bez uczuć? Robotem? Ruchadłem? Kim ja dla niej jestem? Jak można mieć taką pustkę w sercu? — Mężczyzna kręci głową z niedowierzaniem. — To jest podłe… Podłe i tchórzliwe. Tchórze… są podli — zaciska zęby i pięści w złości. Znów stara się zaczerpnąć tchu. Bez powodzenia. — Nie jestem zły na to, że odeszła, ale jestem wkurwiony na to, jak mnie o tym poinformowała! — Kręci głową mocniej. — To tak, jak napisać na papierze toaletowym SPIERDALAJ, podetrzeć się, włożyć w kopertę i wysłać. Kurwa! — Złość rozluźnia mu płuca, ścina twarz. Oddycha głębiej. — Kurwa! — szepce.

Czuję ucisk w sercu. Siedzimy długą chwilę w milczeniu. On co jakiś czas kręci głową, zaciska palce. Dopija koniak. Wyciąga papierosa, wkłada sobie do ust i klepie się szukając ognia. Potem rozgląda się po sali, zamiera na chwilę, zgniata papierosa i wrzuca ze złością do filiżanki . Gwałtownie podnosi się, zakłada płaszcz, szalik i odchodzi. Przy drzwiach zatrzymuje się. Podchodzi do mnie. Gdy wstaję, obejmuje mnie mocno i długo. Odwzajemniam.  — Dziękuję panu — mówi i wychodzi.

Wracam do swego stolika. Płaszcz i torba na szczęście nie zniknęły. Nad chłodną herbatą zastanawiam się, jak ja bym się czuł, gdyby mnie to spotkało? Co bym zrobił? Herbata. Chłodna przy Chłodnej. Na jej tafli nie było odpowiedzi.